Środa...
Wakacje to mogę nie wiedzieć jaki jest dzień tygodnia.
Dziatwa w domu , nie trzeba rano się nigdzie spieszyć...
Trijo w domu .Kto ma kilkoro pociech to wie co znaczy kumulacja tychże na m2 lokum .
Bywa i ok i bywa:
-Mamo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Bo on powiedział....Bo ona .....
Rano zdążyłam poćwiczyć z Przystojniakiem.
Muszę coś wydumac , urozmaicić-bo te ćwiczenia go nudzą...
Ogarnięcie chałupki(porządki) standard- i coby wstydu nie było bo dziadek przyjedzie popilnować dziatwy-bo ja z Maciejem do Wrocławia na zajęcia.No i po 12" na autobus.Jeszcze było wahanie :brać parasol czy nie? Wziełam , dzięki Bogu...
We Wrocławiu juz lało jak z cebra, gdzieś słychać było pomrukiwania burzy...
Mieliśmy pójść do Oratora a dziecię zgłodniało to do Baru Małego-stały punkt na naszych trasach-pyszne jedzonko.I stałe menu-zamówione telefonicznie coby czasu nie tracić: frytki z kotletem drobiowym.
Zdążyłam zjeść, dziecię uwiecznić futrujące z apetytem...No i stało się...To co miało się stać...
Wspominałam o "porządkach". Dziecię samo śpi. I do owego ładu chcemy doporowadzić zachowanie Przystojniaka. Co wyeliminować? Zachowania nieładne? Jakie? Puszcznie bąków-po przepraszam. Ale gaz uszedł...Kichanie jak z armaty-nie osłaniając buzi... Bekanie...
No i Przystojniak po zjedzeniu się się napił.Jak Maciej pije-jednym chaustem . A potem.
-Beeeeee
Jedno poszło.I proszę by nie bekał.
Nie beknoł.Utzrymał...
Co zaowocowało?
Kto zgadnie czym?
Uzewnętrznieniem vel wymiotami...
No teraz już nas w barze zapamiętają na pewno...
Pora obiadowa. Pełno klientów...
I efekty specjalne...
Jasne po fakcie przyszła refleksja -mógł sobie beknąć...
I kolejna ma prośba by pił pomału...
Nie krzyczałam.Tylko tłumaczyłam. Posprzątałam sama chaos po erupcji.
Przeprosiłam.
Wyszliśmy.
Koniec atrakcji?
Nie.
Poszliśmy -bo to na trasie zapłacic za Oratora, pożyczyłam od p. Beatki ćwiczenia do skserowania(Boże nasza biblioteka zamknięta, gdzie ja to skseruję?!).Wychodzimy i juz na klatce usłyszeliśmy grom. Maciej krzyknoł, skulił się...Na dworze pompa...A my mamy kawałek na biofedbeck na zajęcia...W dłoni parasol, butelka z resztką picia,Książki z ćwiczeniami-pożyczone-bezcenne-weń faktury-tez przesiać nie mogę...
Drałujemy w deszczu, przy błysku przeplatanym gromem-niestety niedalekim...Na trasie park...No nie od drzew to podczas burzy jak najdalej...Dłuższa trasa ale bezpieczniej.Nogawki mokre...Sandały me czerwone, Macieja czarne mokre. Przystojniaka nie farbują:) Me a owszem dając efekt "krwawa stopa" :)
Bluzka upstrzona-dostałam rykoszetem przy erupcji, stopy mokre:)
Maciej też mokry...Przeciez pod parasolem "nie usiedzi" wciąż skacze, podbiega do przodu...
Droga, światła, zegar na wieży-o jesteśmy przed czasem! Dotarliśmy...
Gdzie ja skseruję te pożyczone ćwiczenia.Poszukałąm w necie-w wiosce niedaleko biblioteka czynna...Oby nie lało podjadę jutro...Po zajęciach na przystanek. Już na fotelu biofedbecku jak Maciejowi p. Dorotka odczepiała "czułki" widzę ,że coś nie tak...Ząb boli...Ale potem cukierek od p. Dorotki syn zapodał sobie...Na dokładkę. Idzie i cierpi. I co ja mogę zrobić? Mogę-kupić pastę i szczoteczkę-co uczyniłam. I Maciejka umył bolacego ząbka przy trawniku przy Bramie Oławskiej...
Autobus nadjechał do domu...I o mało domu nie przejechałam-bo patrzę w lewo znad ksiązki a tu przystanek w mej wsi...Już kierowca ruszał...Ale się zatrzymał nas wysadził. Dziadzio to podziwiał bo poinformowany przeze mnie ,że wracamy, owym autobusem podążył do domu...
Pranie w domu zamokło-tu też lało...
Jutro czwartek, i my znów na Wrocław...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz